Dzisiejszy
dzień, minął mi nad wyraz spokojnie. Oczywiście do czasu. Gdy nadszedł czas
matematyki, myślałam, że umrę. Już na wejściu, wzięła mnie do tablicy.
Nauczycielka miałam po prostu zły humor i postanowiła wyładować swoje emocje na
mnie i moich, już i tak kiepskich, ocenach. Teraz wiem już, jak czuli się
ludzie, na których wyładowywałam swoje frustracje. Fatalnie. Ale ja
przynajmniej, nie wpisywałam im jedynek i nie groziłam powtarzaniem klasy. Co
to, to nie. Takie rzeczy to tylko matematyczka. Naprawdę się załamałam. Ona
wie, jak zdołować człowieka. Teraz nie byłam już zła. Było mi po prostu przykro
i tyle.
Nawet fakt, że kolejną lekcją
był angielski, nie poprawiał mi humoru. Gdy weszłam do klasy, zobaczyłam tłum
uczniów. Zapowiadało się, że znów będzie komplet, więc nie zdziwiłam się,
widząc Justina siedzącego w mojej ławce. Miał spuszczoną głowę i bazgrał coś w
zeszycie. Podeszłam do niego i usiadłam. Wyciągnęłam swoje zeszyty i odrzuciłam
torbę na bok. Czułam na sobie wzrok Justina, więc spojrzałam na niego z
uśmiechem.
-Cześć. – powiedziałam. Chłopak
odpowiedział mi tym samym, jednak nie kontynuowaliśmy rozmowy. Nadal martwiłam
się tą głupią matematyką, ale co mogłam na to poradzić?
Na
dzisiejszej lekcji, nadal omawialiśmy Szekspira, co po chwili stawało się
nudne, jednak nie mogłam nic na to poradzić. Niby słuchałam o czym była lekcja,
jednak myślami byłam gdzie indziej. Jeszcze nigdy nie byłam zagrożona z żadnego
przedmiotu a tutaj od razu, matematyka. Nic dziwnego, że się przejmuję, prawda?
Dzwoniący dzwonek wyrwał mnie z rozmyślań. Spojrzałam na swojego kolegę z
ławki, który pospiesznie zbierał swoje rzeczy.
-Czekaj przy moim aucie, ja
jeszcze pójdę odłożyć rzeczy do szafki, dobrze? – zapytałam go, jednocześnie
zbierając swoje rzeczy.
-Jasne. – odpowiedział cicho.
Miałam wrażenie, że go w jakiś sposób onieśmielam, czy coś… Bo nie sądzę, by
się mnie bał. Tak jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Wrzuciłam wszystkie
niepotrzebne rzeczy do swojej szafki i narzucając na ramiona, swój płaszcz,
wyszłam na zewnątrz. Tak jak się spodziewałam, szatyn już czekał. Otworzyłam
drzwi pilotem już z daleka, żeby nie moknął jeszcze bardziej. Pospiesznie zajął
miejsce pasażera. Ja chwilę później podbiegłam do samochodu i wsiadłam za
kierownicę.
-Musisz mnie pokierować, bo nie
mam pojęcia gdzie mieszkasz. – powiedziałam i wyjechałam ze szkolnego parkingu.
Justin tylko przytaknął. Przez chwilę w samochodzie panowała kompletna cisza,
którą zakłócała tylko piosenka Katy Perry puszczana w radio, pomieszana z
odgłosami pracującego silnika.
-Coś się stało? – zapytał delikatnie.
Spojrzałam na niego zdziwiona, jakby wyrwana z transu.
-Co masz na myśli? – zapytałam
niejasno.
-No wiesz… Jesteś taka
przygaszona… Nic się nie odzywasz i wyglądasz na taką… smutną. – zauważył.
I tu mnie ma.
Nie miałam pojęcia skąd wzięła się w nim taka umiejętność odczytywania ludzkich uczuć tylko i wyłącznie z obserwacji. Czy to w ogóle możliwe, żeby domyślił się tego wszystkiego, poprzez zwyczajne patrzenie? Byłam pod wrażeniem. Ja po drodze do „szkolnej sławy” zgubiłam tą umiejętność, nawet nie wiem kiedy. Rozmyślałam przez chwilę co mu odpowiedzieć. Nie było tutaj żadnych moich znajomych, ale też nie znałam go aż tak dobrze, żeby mieć do niego pełne zaufanie. W sumie… Nie znałam go w ogóle.
-Nie idzie mi z matematyki… -
westchnęłam. Postanowiłam, że jednak powiem mu prawdę. No bo… Co mi w końcu
szkodzi? – Nauczycielka cały czas mi grozi, że mnie usadzi i blah blah blah.
Nie przejmowałabym się tym aż tak bardzo, gdyby to nie był mój pierwszy raz.
Jeszcze nigdy nie byłam zagrożona z żadnego przedmiotu. – wyżaliłam się.
Chłopak przez chwilę się nie odzywał. Myślałam, że temat jest już skończony.
-Mi idzie w miarę dobrze… -
zaczął cicho. – Jeśli chcesz to mógłbym ci trochę wytłumaczyć i w ogóle… - uśmiechnęłam
się pod nosem widząc, jak się zawstydził i speszony pociera ręce.
-Bardzo chętnie. Każda pomoc mile
widziana. – przyznałam szczerze. Chłopak był wyraźnie zdziwiony tym co
powiedziałam. Był w głębokim szoku, że się zgodziłam, bo zapewne spodziewał się
innej odpowiedzi. – No co? Myślałeś, że cię wyśmieję czy coś?
-Jeżeli mam być szczery, to tak. –
przyznał pod nosem. Zaśmiałam się. To zadziwiające, jak jeden chłopak, potrafi
zmienić mój nastrój. No jak to możliwe?
-Aż taka straszna jestem? –
zapytałam pół żartem, pół serio.
-Nie o to mi chodziło. – wyraźnie
się zmieszał. – Ja…
-Spokojnie, tylko żartuję. –
powiedziałam z uśmiechem. Spoglądnęłam na niego i parsknęłam śmiechem. –
Szkoda, że prowadzę, bo chętnie zrobiłabym zdjęcie twojej miny. Cudowna
pamiątka by była, wiesz?
-Skręć w lewo. – powiedział szybko,
jednocześnie zmieniając temat. Znowu się zaśmiałam, jednak tym razem trwało to
krócej. W radio usłyszałam jedną z moich ulubionych komercyjnych piosenek, więc
pogłośniłam ją. Widziałam jak Justin przygląda mi się jakbym była jakimś Ufo
czy coś. Zaczęłam mamrotać pod nosem tekst piosenki Rihanny, nie chcąc
zamęczać, go swoimi nieudolnymi umiejętnościami głosowymi. Po chwili Justin się
rozluźnił i patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na ustach. Czyżbym go
przekonała tym wyciem, że jednak jestem normalna? – Jesteśmy.. Tutaj mieszkam. –
powiedział. Zatrzymałam samochód przy chodniku i odpięłam pasy bezpieczeństwa. –
Może… Wejdziesz czy coś? Nie wiem czy moja mama już wróciła i w ogóle… Nie
będziesz przecież czekać w samochodzie. – zaczął się plątać. Po raz kolejny w
ciągu tych kilku minut posłałam w jego stronę uśmiech.
-Z przyjemnością. – stwierdziłam.
Zgarnęłam z tylniego siedzenia swoją torebkę i opuściłam pojazd, zaraz po
szatynie.
Dom
z zewnątrz, wyglądał bardzo ładnie. Zadbany trawnik przy wejściu, białe mury,
które idealnie kontrastowały z czerwonym dachem… Naprawdę wyglądał bardzo
przytulnie. W oknach stało pełno doniczkowych kwiatów, które już z daleka
wyglądały prześlicznie. Chłopak podszedł do drzwi frontowych i naparł na drzwi.
Nie ustąpiły, co oznaczało, że jego mamy nie było jeszcze w domu. No to może
być ciekawie… Justin zaczął desperacko szukać w plecaku kluczy, podczas gdy ja
cały czas podziwiałam okolicę. Gdy w końcu szatyn uporał się z zamkiem w
drzwiach, otworzył szeroko drzwi i wpuścił mnie pierwszą do środka.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Zobaczyłam jak zdejmuje buty w
korytarzu, więc zaczęłam rozwiązywać swoje.
-Nie, nie! Nie zdejmuj butów. Nie
musisz. – zaczął pośpiesznie. Zaśmiałam się i wyjaśniłam, że to dla mnie żaden
problem. Zrezygnował i przestał się już sprzeciwiać. Zaprowadził mnie do kuchni
i polecił, żebym zajęła miejsce przy stole. – Zjesz coś? – zapytał. – Mogę zrobić
obiad i…
-A umiesz? – zapytałam z cwanym
uśmieszkiem. Zaskoczyłam go tym pytaniem.
-No… Tak mi się zdaje… -
zaśmiałam się na widok jego miny.
-No coś ty. Żartuję tylko. Nie
trzeba, nie rób sobie kłopotu.
-Ale to żaden kłopot. –
moglibyśmy się tak wykłócać godzinami, jednak szatyn sobie odpuścił. – To może
chociaż się czegoś napijesz?
-Możesz mi nalać jakiegoś soku, jeśli
już tak bardzo chcesz. – posłał w moją stronę delikatny uśmiech i nalał do
dwóch szklanek napój. Myślałam, że usiądzie obok mnie, ale ku mojemu zdziwieniu,
chłopak poszedł gdzieś i po chwili wrócił ze stacjonarnym telefonem w ręku. –
Co robisz? – zapytałam zdziwiona.
-Jak to co? Dzwonię do mamy… -
zaczął, ale mu przerwałam.
-Odłóż natychmiast ten telefon.
Co jeśli właśnie teraz ma rozmowę z szefem? Pomyślałeś o tym? – warknęłam, zła
za jego bezmyślność.
-Przepraszam, myślałem po prostu,
że ci się spieszy… - zaczął się tłumaczyć.
-Nie, spokojnie. Nie mam nic do roboty
w domu. No chyba, że ty nie chcesz ze mną siedzieć, to mogę jechać do domu i
przyjechać dopiero gdy wróci twoja mama. – zaproponowałam unosząc brew.
-Nie, no coś ty… - zaczął
zmieszany. – Mogę zacząć ci tłumaczyć matematykę, jeśli tylko chcesz. Tak na
próbę. Możemy sprawdzić, czy potrafię ci pomóc. Jak okaże się, że nie, dam ci
namiary na mojego, kolegę. Może być? – zaproponował. Zgodziłam się natychmiast.
– Zaczekaj, tylko wygonię psa z pokoju i…
-Ojejku, masz pieska? –
zapiszczałam zachwycona. – Po co chcesz go wyrzucać? Ja chętnie się z nim
przywitam. – już po chwili siedziałam na podłodze bawiąc się z Sammym –
malutkim, słodziutkim pupilem Justina.
-Widzę, że z matematyki nici. –
zaśmiał się Justin na mój widok. W końcu nie wstawiałam z tej cholernej podłogi
od dobrych piętnastu minut. Usłyszeliśmy zgrzyt zamka w drzwiach i momentalnie
oboje spojrzeliśmy w stronę korytarza. – To moja mama. – stwierdził Justin i
ruszył tam, skąd dobiegał dźwięk. Powróciłam do zabawy ze zwierzakiem, jednak chcąc
czy nie chcąc usłyszałam rozmowę dobiegającą z korytarza. – I jak? – zapytał cicho
szatyn.
-Nijak. – odpowiedział mu lekko zachrypnięty,
kobiecy głos. – Powiedzieli, że oddzwonią. Czyli nie mam na co liczyć. –
stwierdziła.
-To nic, mamo. Znajdziesz coś
innego… - zaczął Justin, próbując ją pocieszyć.
-Justin zrozum! My potrzebujemy
pieniędzy natychmiast! – oburzyła się. Usłyszałam w jej głosie niewyobrażalną
rozpacz. Żołądek zaczął mi się skręcać. Znów poczułam te cholerne wyrzuty
sumienia. – Musimy uregulować rachunki, bo inaczej urząd zabierze nasze
najcenniejsze rzeczy, nie rozumiesz tego? – warknęła zła w jego stronę.
Usłyszałam szybki stukot obcasów i już po chwili, mama szatyna pojawiła się w
kuchni, gdzie ja nadal siedziałam na podłodze z psem. Szybko podniosłam się na
równe nogi, czując się zażenowana i spojrzałam na nią. W jej oczach dostrzegłam
tylko i wyłącznie głęboki szok. Zanim się odezwała, zdążyłam się jej dokładnie
przyjrzeć. Miała ciemne włosy, sięgające do ramion, byłą niziutka i drobniutka.
Wyglądała bardzo młodo…
-Dzień dobry. – powiedziałam
cicho.
-Dzień dobry, dzień dobry. –
przywitała się ze mną, szczerze zdziwiona. Widziałam, że się zmieszała, bo
słyszałam jej rozmowę z Justinem, ale postanowiłam nie owijać w bawełnę, tylko
od razu przejść do sedna.
-Nazywam się Juliette Amorelli i
jestem koleżanką Justina, ale to w tej chwili nie jest ważne… Pani syn,
powiedział mi o waszej sytuacji i pomyślałam, że mogłabym pomóc… - zaczęłam
delikatnie. – Jeśli jest pani chętna… Może mi pani podać kopie swojego CV… Tata
już o wszystkim wie… Od jutra mogłaby pani zacząć pracę w centrum handlowym
jako ekspedientka w jednym ze sklepów odzieżowych. Oczywiście jeśli tylko pani
chce… Nie nalegam.
-Jesteś w stanie to dla nas
zrobić? – zapytała zszokowana.
-Oczywiście. To żaden problem. –
czułam się bardzo niezręcznie, rozmawiając z nią tak „oficjalnie”. No ale
przecież przeżyję. Kobieta zaczęła wyciągać swoje wszystkie swoje rzeczy z
torebki. Gdy w końcu natrafiła na czarną teczkę, podała mi ją z szerokim
uśmiechem.
-Tutaj są wszystkie dokumenty.
Biorę tą pracę od razu. – skwitowała. Posłałam w jej stronę szeroki uśmiech.
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, wytłumaczyłam jej, w którym centrum handlowym
ma pracować, w którym dokładnie sklepie… Podałam jej wszystkie szczegóły i
stwierdziłam, że czas już się zbierać. Podziękowałam za wszystko i pożegnałam
się z kobietą. W korytarzu zaczęłam ubierać buty. Po chwili obok mnie pojawił
się Justin.
-Wiesz… Dziękuję, za wszystko.
Naprawdę. Nie mam pojęcia jak się odwdzięczę… - zaczął, jednak szybko mu to
przerwałam, mówiąc, żeby mi tak nie słodził, bo popadnę w samouwielbienie.
-Podaj mi swój numer, zapiszę
sobie na wszelki wypadek, żebyśmy mogli się umówić na tą matematykę. –
widziałam zmieszanie na twarzy chłopaka, gdy wypowiedziałam te słowa.
-Nie mam telefonu, więc będzie
ciężko, ale jak chcesz to zostaw swój, zadzwonię z domowego, albo od mamy.
-Jak to nie masz… - zaczęłam,
jednak po chwili skarciłam się w myślach. Przeklnęłam pod nosem. Wstałam i
wybiegłam z jego domu, tylko po to, żeby dobiec do swojego samochodu i
wyciągnąć z niego jakiś swój stary telefon, który miałam schowany w schowku.
Zawsze miałam tam drugi, w razie gdyby ten aktualny się popsuł czy coś. – Teraz
już masz. Przepraszam, za tamten telefon.
-Ale ja tego nie przyjmę. I tak
za dużo dla mnie już zrobiłaś i…
-Bierz to i nie gadaj głupot. W
kontaktach jest tam zapisany gdzieś mój numer, więc sobie poszukaj i daj mi
znać. Najwyżej zgadamy się w szkole.
-Emm… Nie sądzę, żeby to był
dobry pomysł.
-Ale co? – spojrzałam na niego
lekko zagubiona.
-No, żebyśmy gadali w szkole. Nie
chcę ci psuć reputacji i w ogóle… - zaczął drapiąc się po karku.
-Oh już przestań gadać te
wszystkie pierdoły. – żachnęłam się. – Przejmujesz się opinią tych snobów? Bo
ja nie za bardzo.
-Ja też nie, ale…
-No i masz odpowiedź. Żadnego
ale. – powiedziałam pospiesznie. – Lecę. Dziękuję, do zobaczenia.
-To ja ci dziękuję. – powiedział.
Posłałam w jego stronę krzywy uśmiech i pobiegłam do swojego auta, żeby jak
najmniej zmoknąć.
Chyba
po raz pierwszy od kilku lat, spędziłam tak beztroskie popołudnie. Miła
odmiana, naprawdę.
~*~
Wybaczcie, nie sprawdzałam błędów. Nie mam siły. No i idę spać. lol.
Buziaki!!!:*:*:*
PS: Dziękuję za te 9 komentarzy pod poprzednim rozdziałem! Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy!<3
~*~
Wybaczcie, nie sprawdzałam błędów. Nie mam siły. No i idę spać. lol.
Buziaki!!!:*:*:*
PS: Dziękuję za te 9 komentarzy pod poprzednim rozdziałem! Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy!<3
Kacyk dręczyciel, co? xD Haha. W każdym razie rozdział mi się podoba, ona straaasznie pomaga Justinowi <3 Mojemu mężowi xD
OdpowiedzUsuńLinexe.
Rozdział bardzo mi się podoba, na prawdę, nawet nie sądziłam, że ta historia może tak mnie wciągnąć. Widać, że się starasz, a błędów stylistycznych praktycznie żadnych, więc wielkie gratulacje. Oby tak dalej! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: http://find-our-love-jason.blogspot.com/
Channel.
Genialny rozdział, cud miód ;D Strasznie podoba mi się cała dotychczasowa akcja ;D Jestem pewna, że ten blog będzie się tak ciągnął jak MODA NA SUKCES.. Heh może przesadzam, ale jestem wniebowzięta, że taka wspaniała autorka blogów stworzyła następny fantastyczny blog ;D Pozdrawiam i czekam na szósteczkę.
OdpowiedzUsuńmatko jakie to słodkie <3
OdpowiedzUsuńi ta pomoc z matematyką hiuashfsauhfuashfashiu ♥
Fajny rozdział, miło się czyta, z doświadczenia wiem, że korki z matmy między dziewczyną a chłopakiem są bardzo... interesujące xD czekam na nn ;**
OdpowiedzUsuńNo witam moja droga, już długo u Ciebie nie komentowałam, chyba czas to nadrobić. Juliette jest dla niego taka miła, w ogóle jak to czytam to aż mi cieplej na sercu pomimo tego że Juliette to Selena, pomijam ten fakt, ona jest strasznie słodka, oczywiście teraz chodzi mi o Juliette. Z resztą, oboje są słodcy, fajnie że ona tak pomaga Justin'owi i teraz pomogła Pattie, nic dodać nic ująć. Nie rzuciły mi się w oczy żadne błędy, może są a ja je pominęłam ale co tam. Idealnie napisane, lekko się czyta i nie ma się do czego przyczepić. Czekam na następny rozdział :) Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńHEJ BARDZO PODOBA MI SIE TWOJ BLOG WOGLE OSTATNIA CZESC MNIE ZASKOCZYLA BARDZO WOW !!! <3
OdpowiedzUsuńhttp://szmaragdowytalizman.blogspot.com
Uuuu, nareszcie się rozkręca wszystko :D jestem zachwycona i rozwojem akcji, i wszystkim! Nie mogę się doczekać, aż zaczną się uczyć razem tej matmy i w ogóle, ochhhh, zaiskrzy między nimi na pewno, to będzie cudowne! Boski rozdział, tak z innej beczki. Jeszcze bardziej niecierpliwie czekam na kolejny, z każdą nową notką się bardziej uzależniam ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy blog. Jak narazie nie spotkałam się z "takim" Justinem, jak w tym opowiadaniu. Jest taki skromny, nieśmiały i wgl. Zazwyczaj w opowiadaniach z Biebsem jest on w nich taki pewny siebie albo arogancki. A w tym jest wręcz przeciwnie i bardzo mi się to podoba. Jakaś miła odmiana, jeśli chodzi o historie z Jusem. :) Czekam na następny rozdział. Pozdrawiam. ;)
OdpowiedzUsuńomnomomnom ! uwielbiam to opowiadanie!
OdpowiedzUsuń