Poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Byłam wymęczona po tej śmiesznej
imprezie, jednakże nie spałam za dobrze. Już po krótkim czasie, licząc od
momentu położenia się do łóżka, zaczęła mnie boleć głowa… Później było coraz
gorzej, bo dołączył się do tego wszystkiego ból żołądka. No, ale cóż poradzić.
Uroki imprezy. Zgarnęłam z komody butelkę mineralnej wody i upiłam trochę.
Wiedziałam jak mój organizm będzie się zachowywał dzisiaj, więc byłam
przygotowana na wszystko.
Zeszłam na dół, nadal przyodziana w piżamę. Moim celem była kuchnia, która
wyjątkowo dzisiaj była pusta. Daphne została poproszona o prowadzenie cateringu
na jakimś tam ślubie czy co to tam było, więc byłam skazana tylko i wyłącznie
na siebie. Nie widząc w lodówce nic ciekawego, zamknęłam drzwiczki i
zrezygnowana poszłam usiąść na kanapę w salonie. Gdy już to zrobiłam, włączyłam
telewizor. Właśnie na błogim nic-nie-robieniu zleciały mi kolejne trzy
godzinki. Nim się obejrzałam, było po szóstej. Justin wcześniej poinformował
mnie, że kończy pracę o siódmej, więc nic nie stoi mi na przeszkodzie żeby po
niego podjechać. Po co ma się biedak tłuc autobusem, albo co gorsza, iść
pieszo. W sumie to i tak będzie mi na rękę, bo zjem sobie coś ciepłego. Tak,
tak, wiem. Fast Food, to nie jedzenie. Jasne.
Weszłam na górę i znalazłam się z powrotem w moim pokoju. Za oknem była cudowna
pogoda. Słońce świeciło i poprawiało wszystkim humor… Ptaszki śpiewały, tworząc
melodię, której ludzie nieświadomie się przysłuchiwali… Wszystko było idealne.
Aż chciało się żyć! Nie czekając dłużej, przeszłam do garderoby, z której
zwinęłam krótkie, zielone szorty z jakimiś tam gównianymi cekinkami. Jeśli
chodzi o górną część stroju… Postawiłam na skromność tym razem. Zwykła biała
bokserka. Nic więcej. Na nogi, obowiązkowo moje ulubione szpilki, mała torebka,
w której miałam najpotrzebniejsze rzeczy… I gotowe.
Zamknęłam frontowe drzwi, chowając klucze do torebki i ruszyłam w stronę
swojego samochodu. Czarny Range Rover stał sobie spokojnie na swoim miejscu w
garażu i czekał aż go odpalę. Dostałam ten samochód od taty na swoje
siedemnaste urodziny i muszę powiedzieć, że bardzo się z tego faktu cieszę.
Skórzane, beżowe obicia idealnie pasowały do klimatu, który panował w środku.
Kierownica idealnie przylegała do moich dłoni, jakby była stworzona tylko i
wyłącznie dla mnie… Wszystko było cud, miód i malina. Tylko jeździć! Nic
więcej!
*
Będąc już w centrum handlowym, stwierdziłam, że jestem za wcześnie.
Postanowiłam przejść się po sklepach i pooglądać co ciekawego mają na
wystawach. Wątpiłam, żeby cokolwiek się zmieniło od mojej ostatniej wizyty
tutaj, ale co mi szkodzi. Najprawdopodobniej następnym razem pojadę do innego
centrum handlowego, bo to już znam na pamięć. Ale nic w tym dziwnego, jest
najbliżej. Przeglądając wystawy sklepowe, natrafiłam na jeden, który został
otwarty dwa dni temu. Jeszcze w nim nie byłam, więc postanowiłam przyjrzeć się
mu bliżej. Weszłam do środka i przeglądałam wszystkie wieszaki. Usłyszałam
krzyki po swojej prawej, więc automatycznie odwróciłam się w tamtą stronę.
Zobaczyłam znajome, brązowe włosy. Przyglądałam się tym dwóm kobietom i
wreszcie zorientowałam się, że owa ciemna czupryna należy do Pani Pattie, mamy
Justin’a.
-Czy ty nie umiesz już zrobić nic
porządnie?! Jesteś tutaj dopiero dwa dni a już pomieszałaś kolekcje! Wiesz ile
to dodatkowej roboty?! – otworzyłam oczy ze zdziwienia. Domyśliłam się, że
kobieta, która wyżywała się na pani Patrice, była zapewne kierowniczką
sklepu. Ale przecież to nie zmienia faktu, że nie powinna tak na nią krzyczeć!
Oj nieładnie, nieładnie. Bez wahania ruszyłam pewnym krokiem w ich stronę.
-Jakiś problem? – zaczęłam
delikatnie nawet nie próbując się sztucznie uśmiechać. Poprawiłam torebkę na
ramieniu i założyłam ręce na piersi. Uniosłam pytająco brew i spojrzałam na
kierowniczkę sklepu.
-Panienka Amorelli? – pisnęła.
Moja brew powędrowała odrobinę wyżej.
-We własnej osobie. – rzuciłam.
Przeniosłam wzrok na drobną brunetkę. – Dzień dobry pani Mallette. –
przywitałam się i posłałam w jej stronę szczery, delikatny uśmiech. – Ponawiam
pytanie. – moje oczy znów pociemniały i z powrotem spojrzałam na tą wredną
żmiję. – Jakiś problem?
-Nie, skądże. – odpowiedziała
pospiesznie.
-Tak? Nie wydaje mi się. –
rzuciłam, nie zmieniając miny. Skoro potrafiłam być wredna, to dlaczego nie
mogłam tego wykorzystywać w dobrych celach? No właśnie. – Czy może chciałaby
pani zamienić się rolami, co? Może to ja na panią nakrzyczę? Będzie pani miło?
-Nie, nie… - zaprzeczyła od
razu. Widziałam, że lekko się przestraszyła.
-A może jednak? Albo nie. Nie
będę sobie ścierać strun głosowych. Zrobimy inaczej. Ja wykonam jeden telefon,
a pani spakuje wszystkie swoje rzeczy z zaplecza, pasuje?
-O nie, nie. Przepraszam bardzo!
Proszę, tylko nie to. – zaczęła mnie błagać. Nie miałam zamiaru dzwonić i
skarżyć o tym tacie. Chciałam ją tylko zastraszyć i jak widać, udało się
perfekcyjnie.
-W takim razie, proszę traktować
pracowników z szacunkiem. – warknęłam. – I w szczególności, jeśli chodzi o
panią Mallette. Zrozumiano? – syknęłam w jej stronę.
-Tak oczywiście. Przepraszam, to
już się nigdy nie powtórzy.
-Oczywiście, że nie. Sama o to
zadbam. Proszę pamiętać, że w sklepie jest monitoring. A teraz, klienci
czekają. Do widzenia. – rzuciłam i spojrzałam na nią znacząco. Kiwnęła tylko
głową w moją stronę i oddaliła się pospiesznie. Przeniosłam wzrok na panią
Pattie i moja mina momentalnie złagodniała. – Przepraszam za ten cyrk. Nie
chciałam, żeby pani mnie taką zobaczyła. – przyznałam szczerze.
-Proszę, mów mi Pattie. Nic się
nie stało. Dziękuję za to, naprawdę.
-Ależ nie ma za co. A teraz
pozwolisz, że ulotnię się do McDonald’s na obiad i porwę Justin’a do siebie.
-O tak, wspominał mi o tym. Miłej
zabawy. – rzuciła i stanęła za ladą, żeby skasować bluzkę jakiejś kobiecie. Nie
odezwałam się już nic tylko posłałam w jej stronę szeroki uśmiech i ruszyłam do
wyjścia.
McDonald’s, uwaga nadchodzę! I żeby było śmieszniej jestem naprawdę głodna!
*
Siedziałam
sobie spokojnie przy stoliku w McDonald’s i popijałam truskawkowego shake’a. Patrzyłam
w szybę i rozmyślałam nad swoim zachowaniem. Nie czułam żadnych wyrzutów
sumienia jeśli chodzi o tą żmijowatą kierowniczkę. Bardziej martwiłam się co
pomyśli o mnie mama Justina. Widziała mój „wybuch agresji”, a naprawdę nie
lubię być tak postrzegana przez osoby, które ja sama, darzę szacunkiem. Tak,
Pattie do nich należy. Ale co mogłam poradzić? Gdy tylko zobaczyłam jak
frustracje tej kobiety są wyładowywane na niczemu winnej osobie, poczułam
odrazę. Do niej za to, że tak postępuje, ale także do siebie, bo zachowuję się
tak samo. I co mogę z tym zrobić? Jeśli mam być szczera to najprawdopodobniej
nic. Nie mogę z dnia na dzień się zmienić. Nawet tak nie potrafię! Czy to nie
dziwne, że przy Justinie czuję, że jest inaczej? W końcu… To on jest
najbliższym świadkiem mojej „przemiany”. W sumie chyba jedynym. Już widzę ludzi
w szkole gdybym na przykład… nie wiem… odmówiła im przyjścia na imprezę, bo
będę się uczyć. Naprawdę, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Już i tak
wystarczająco nadwyrężam ich… odczucia co do mnie. To, że w ogóle rozmawiam z
Justinem i Ryanem wywołuje niezłe zamieszanie.
-Idziemy? – Justin pojawił się
przy moim boku i spojrzał na mnie niepewnie. Posłałam w jego stronę krzywy
uśmiech i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. – Wydawałaś się być bardzo zamyślona…
Coś się stało? – zapytał delikatnie. Czułam, że coraz bardziej się do mnie
przekonuje, co bardzo mnie cieszyło. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. O
nic więcej już nie pytał. – Ja jeszcze skoczę tylko na chwilę do mamy i zaraz
cię dogonię, co? – powiedział, gdy akurat zbliżaliśmy się do sklepu, w którym
urzędowała Patricia.
-Jasne. Będę czekać przy
drzwiach. – uśmiechnęłam się i patrzyłam jak się oddala. Usiadłam na jednej z
licznych ławek i patrzyłam na przechodzących ludzi. Próbowałam po ich
zachowaniu zorientować się w jakim są nastroju, jednak nie szło mi to za
dobrze. Tak jak wspominałam wcześniej, w drodze „do szkolnej sławy” straciłam
umiejętność odczytywania ludzkich gestów. Zaczynałam się martwić tym faktem,
ale nie dane było mi rozmyślać nad tym dłużej, bo dołączył do mnie Justin i już
po chwili znaleźliśmy się w moim samochodzie, pędząc ulicami Los Angeles w
stronę mojego domu.
*
-Wow. To twój dom? Naprawdę? –
zapytał Justin, szczerze zdziwiony. Posłałam w jego stronę tylko uśmiech i
opuściłam pojazd. Chłopak zrobił to samo. Poszliśmy do drzwi frontowych. Były
zamknięte, więc wyciągnęłam z torebki klucze i wpuściłam nas do środka. Chłopak
stanął w hollu i za bardzo nie wiedział co ze sobą zrobić. Rozglądał się z
zaciekawieniem na wszystkie strony.
-Chodź, idziemy. – zachęciłam
chłopaka. Zdjęliśmy buty i weszliśmy w głąb domu. Widziałam jak Justin uważnie
przygląda się wszystkim pomieszczeniom przez które przechodziliśmy. W kuchni
nie było inaczej. Podeszłam do szafki i wyciągnęłam z niej dwie szklanki
nalewając do obu jabłkowego soku. Z dolnej szuflady wyciągnęłam pudełko
ciastek.
-Co tak wszystko dokładnie
oglądasz? – zapytałam z szerokim uśmiechem widząc z jaką fascynacją przygląda
się praktycznie wszystkiemu gdy szliśmy do mojego pokoju.
-Świetny dom. Jakby wyjęty z
moich marzeń. – westchnął. Posłałam w jego stronę uśmiech i wpuściłam go do
mojej jednej oazy spokoju. Rzuciłam wszystkie swoje rzeczy na łóżko i zaczęłam
się rozglądać za laptopem. Pewnie zostawiłam go w piwnicy, po wczorajszych
„próbach” ułożenia jakiegoś nowego układu dla drużyny.
-Już nie przesadzaj… No nie
krępuj się. Zostaw rzeczy. Muszę iść na dół po komputer. Chodź ze mną, pokażę
ci resztę domu. – zachęciłam go. Przytaknął i ruszył za mną. Pokazywałam mu po
kolei cały dom aż w końcu trafiliśmy do celu. W piwnicy znajdowało się ogromne
pomieszczenie, gdzie stały instrumenty taty oraz moje lustra i głośniki. Sala
ta, mi służyła do tańca, a tacie do zrelaksowania się po pracy, czyli do
pogrania na pianinie czy perkusji. Widziałam zachwyt w oczach Justina.
Zaśmiałam się na ten widok. Podeszłam do konsoli i zgarnęłam swojego laptopa. –
Śmiało, zagraj sobie. – odpowiedziałam z uśmiechem, widząc z jakim rozmarzeniem
w oczach przygląda się bębnom. Ponagliłam go, przez co usiadł, chwycił pałeczki
w dłonie, ale nie odważył się nimi uderzyć.
-No co? – zapytał widząc
rozbawienie wymalowane na mojej twarzy. – Nigdy nie miałem okazji zagrać na
prawdziwej perkusji.
-No więc nie wiem na co jeszcze
czekasz. Graj. – chłopak odetchnął głęboko i wreszcie zaczął uderzać w bębny. Patrzyłam
na niego z uśmiechem. Gdy skończył perfidnie go wyśmiałam. Lekko się zmieszał i
momentalnie wstał ze stołka. – Nie wmówisz mi, że nigdy nie grałeś na perkusji.
Nie uwierzę w to i tyle.
-Ale to prawda! – próbował się
obronić. Widziałam szczerość w jego oczach, jednak nie mogłam mu uwierzyć od
tak. Chłopak miał takie poczucie rytmu, że bez wahania stwierdziłabym, że gra
od lat. Ze zrezygnowaniem pokręciłam głową i zaśmiałam się pod nosem.
-Fajnego masz kota. – powiedział szatyn po ponownym przekroczeniu
progu w moim pokoju.
-To jest kotka, debilu. –
powiedziałam żartobliwie i zaśmiałam się delikatnie posyłając mu wymowne
spojrzenie. – Prince, przywitaj się z tym kretynem. – zwróciłam się do swojego
oczka w głowie, na co on posłał mi karcące spojrzenie, ale i tak czy tak zaczął
głaskać kicię za uszkiem. – No co? To mój jedyny skarb! Nie dziw się, że
obrażam każdego, kto obraża ją! - uśmiechnęłam się pod nosem. -Dobra, dobra.
Chodź, matematyka nas wzywa. – stwierdziłam niechętnie i pociągnęłam go za sobą
w stronę biurka. Szykuje się ciężki wieczór, ale myślę, że damy sobie radę.
Znaczy…. Mam taką nadzieję.
~*~
Wywiązuję się z umowy, ale w szkole powoli już nie wyrabiam.... Co myślicie o rozdziale?:)
Jakie macie bilety?:) Chodzi mi oczywiście o koncert Justina w Łodzi. Pochwalcie się!:) Spotkamy się przed koncertem, nie?:D
Buziaki:*:*:*
PS: Dziękuję za 6 komentarzy pod poprzednim rozdziałem oraz ponad 3000 wyświetleń:) To bardzo motywuje!:)
~*~
Wywiązuję się z umowy, ale w szkole powoli już nie wyrabiam.... Co myślicie o rozdziale?:)
Jakie macie bilety?:) Chodzi mi oczywiście o koncert Justina w Łodzi. Pochwalcie się!:) Spotkamy się przed koncertem, nie?:D
Buziaki:*:*:*
PS: Dziękuję za 6 komentarzy pod poprzednim rozdziałem oraz ponad 3000 wyświetleń:) To bardzo motywuje!:)
Chyba będę pierwsza Ha! Co ja tu mogę Ci napisać co? Tylko chyba to, że ten jest wspaniały i czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńLinexe.
Drugie miejsce nie jest złe. Boskie, czekam na nn :**
OdpowiedzUsuńWspaniała akcja z tą agresją w sklepie. Podoba mi się. Jestem ciekawa co tym razem wymyślisz w następnym rozdziale :D A co do koncertu to zazdroszczę, że idziesz na koncert, ja niestety nie idę ;(
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział *o*
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Libster Award! Znajdziesz więcej informacji na moim blogu pod najnowszym rozdziałem <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*