piątek, 8 lutego 2013

~ÓSMY~



                Poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Byłam wymęczona po tej śmiesznej imprezie, jednakże nie spałam za dobrze. Już po krótkim czasie, licząc od momentu położenia się do łóżka, zaczęła mnie boleć głowa… Później było coraz gorzej, bo dołączył się do tego wszystkiego ból żołądka. No, ale cóż poradzić. Uroki imprezy. Zgarnęłam z komody butelkę mineralnej wody i upiłam trochę. Wiedziałam jak mój organizm będzie się zachowywał dzisiaj, więc byłam przygotowana na wszystko.
                Zeszłam na dół, nadal przyodziana w piżamę. Moim celem była kuchnia, która wyjątkowo dzisiaj była pusta. Daphne została poproszona o prowadzenie cateringu na jakimś tam ślubie czy co to tam było, więc byłam skazana tylko i wyłącznie na siebie. Nie widząc w lodówce nic ciekawego, zamknęłam drzwiczki i zrezygnowana poszłam usiąść na kanapę w salonie. Gdy już to zrobiłam, włączyłam telewizor. Właśnie na błogim nic-nie-robieniu zleciały mi kolejne trzy godzinki. Nim się obejrzałam, było po szóstej. Justin wcześniej poinformował mnie, że kończy pracę o siódmej, więc nic nie stoi mi na przeszkodzie żeby po niego podjechać. Po co ma się biedak tłuc autobusem, albo co gorsza, iść pieszo. W sumie to i tak będzie mi na rękę, bo zjem sobie coś ciepłego. Tak, tak, wiem. Fast Food, to nie jedzenie. Jasne.
                Weszłam na górę i znalazłam się z powrotem w moim pokoju. Za oknem była cudowna pogoda. Słońce świeciło i poprawiało wszystkim humor… Ptaszki śpiewały, tworząc melodię, której ludzie nieświadomie się przysłuchiwali… Wszystko było idealne. Aż chciało się żyć! Nie czekając dłużej, przeszłam do garderoby, z której zwinęłam krótkie, zielone szorty z jakimiś tam gównianymi cekinkami. Jeśli chodzi o górną część stroju… Postawiłam na skromność tym razem. Zwykła biała bokserka. Nic więcej. Na nogi, obowiązkowo moje ulubione szpilki, mała torebka, w której miałam najpotrzebniejsze rzeczy… I gotowe.
                Zamknęłam frontowe drzwi, chowając klucze do torebki i ruszyłam w stronę swojego samochodu. Czarny Range Rover stał sobie spokojnie na swoim miejscu w garażu i czekał aż go odpalę. Dostałam ten samochód od taty na swoje siedemnaste urodziny i muszę powiedzieć, że bardzo się z tego faktu cieszę. Skórzane, beżowe obicia idealnie pasowały do klimatu, który panował w środku. Kierownica idealnie przylegała do moich dłoni, jakby była stworzona tylko i wyłącznie dla mnie… Wszystko było cud, miód i malina. Tylko jeździć! Nic więcej!

*

                Będąc już w centrum handlowym, stwierdziłam, że jestem za wcześnie. Postanowiłam przejść się po sklepach i pooglądać co ciekawego mają na wystawach. Wątpiłam, żeby cokolwiek się zmieniło od mojej ostatniej wizyty tutaj, ale co mi szkodzi. Najprawdopodobniej następnym razem pojadę do innego centrum handlowego, bo to już znam na pamięć. Ale nic w tym dziwnego, jest najbliżej. Przeglądając wystawy sklepowe, natrafiłam na jeden, który został otwarty dwa dni temu. Jeszcze w nim nie byłam, więc postanowiłam przyjrzeć się mu bliżej. Weszłam do środka i przeglądałam wszystkie wieszaki. Usłyszałam krzyki po swojej prawej, więc automatycznie odwróciłam się w tamtą stronę. Zobaczyłam znajome, brązowe włosy. Przyglądałam się tym dwóm kobietom i wreszcie zorientowałam się, że owa ciemna czupryna należy do Pani Pattie, mamy Justin’a.
-Czy ty nie umiesz już zrobić nic porządnie?! Jesteś tutaj dopiero dwa dni a już pomieszałaś kolekcje! Wiesz ile to dodatkowej roboty?! – otworzyłam oczy ze zdziwienia. Domyśliłam się, że kobieta, która  wyżywała się na pani Patrice, była zapewne kierowniczką sklepu. Ale przecież to nie zmienia faktu, że nie powinna tak na nią krzyczeć! Oj nieładnie, nieładnie. Bez wahania ruszyłam pewnym krokiem w ich stronę.
-Jakiś problem? – zaczęłam delikatnie nawet nie próbując się sztucznie uśmiechać. Poprawiłam torebkę na ramieniu i założyłam ręce na piersi. Uniosłam pytająco brew i spojrzałam na kierowniczkę sklepu.
-Panienka Amorelli? – pisnęła. Moja brew powędrowała odrobinę wyżej.
-We własnej osobie. – rzuciłam. Przeniosłam wzrok na drobną brunetkę. – Dzień dobry pani Mallette. – przywitałam się i posłałam w jej stronę szczery, delikatny uśmiech. – Ponawiam pytanie. – moje oczy znów pociemniały i z powrotem spojrzałam na tą wredną żmiję. – Jakiś problem?
-Nie, skądże. – odpowiedziała pospiesznie.
-Tak? Nie wydaje mi się. – rzuciłam, nie zmieniając miny. Skoro potrafiłam być wredna, to dlaczego nie mogłam tego wykorzystywać w dobrych celach? No właśnie. – Czy może chciałaby pani zamienić się rolami, co? Może to ja na panią nakrzyczę? Będzie pani miło?
-Nie, nie…  - zaprzeczyła od razu. Widziałam, że lekko się przestraszyła.
-A może jednak? Albo nie. Nie będę sobie ścierać strun głosowych. Zrobimy inaczej. Ja wykonam jeden telefon, a pani spakuje wszystkie swoje rzeczy z zaplecza, pasuje?
-O nie, nie. Przepraszam bardzo! Proszę, tylko nie to. – zaczęła mnie błagać. Nie miałam zamiaru dzwonić i skarżyć o tym tacie. Chciałam ją tylko zastraszyć i jak widać, udało się perfekcyjnie.
-W takim razie, proszę traktować pracowników z szacunkiem. – warknęłam. – I w szczególności, jeśli chodzi o panią Mallette. Zrozumiano? – syknęłam w jej stronę.
-Tak oczywiście. Przepraszam, to już się nigdy nie powtórzy.
-Oczywiście, że nie. Sama o to zadbam. Proszę pamiętać, że w sklepie jest monitoring. A teraz, klienci czekają. Do widzenia. – rzuciłam i spojrzałam na nią znacząco. Kiwnęła tylko głową w moją stronę i oddaliła się pospiesznie. Przeniosłam wzrok na panią Pattie i moja mina momentalnie złagodniała. – Przepraszam za ten cyrk. Nie chciałam, żeby pani mnie taką zobaczyła. – przyznałam szczerze.
-Proszę, mów mi Pattie. Nic się nie stało. Dziękuję za to, naprawdę.
-Ależ nie ma za co. A teraz pozwolisz, że ulotnię się do McDonald’s na obiad i porwę Justin’a do siebie.
-O tak, wspominał mi o tym. Miłej zabawy. – rzuciła i stanęła za ladą, żeby skasować bluzkę jakiejś kobiecie. Nie odezwałam się już nic tylko posłałam w jej stronę szeroki uśmiech i ruszyłam do wyjścia.
                McDonald’s, uwaga nadchodzę! I żeby było śmieszniej jestem naprawdę głodna!

*

                Siedziałam sobie spokojnie przy stoliku w McDonald’s i popijałam truskawkowego shake’a. Patrzyłam w szybę i rozmyślałam nad swoim zachowaniem. Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia jeśli chodzi o tą żmijowatą kierowniczkę. Bardziej martwiłam się co pomyśli o mnie mama Justina. Widziała mój „wybuch agresji”, a naprawdę nie lubię być tak postrzegana przez osoby, które ja sama, darzę szacunkiem. Tak, Pattie do nich należy. Ale co mogłam poradzić? Gdy tylko zobaczyłam jak frustracje tej kobiety są wyładowywane na niczemu winnej osobie, poczułam odrazę. Do niej za to, że tak postępuje, ale także do siebie, bo zachowuję się tak samo. I co mogę z tym zrobić? Jeśli mam być szczera to najprawdopodobniej nic. Nie mogę z dnia na dzień się zmienić. Nawet tak nie potrafię! Czy to nie dziwne, że przy Justinie czuję, że jest inaczej? W końcu… To on jest najbliższym świadkiem mojej „przemiany”. W sumie chyba jedynym. Już widzę ludzi w szkole gdybym na przykład… nie wiem… odmówiła im przyjścia na imprezę, bo będę się uczyć. Naprawdę, nie potrafię sobie tego wyobrazić. Już i tak wystarczająco nadwyrężam ich… odczucia co do mnie. To, że w ogóle rozmawiam z Justinem i Ryanem wywołuje niezłe zamieszanie.
-Idziemy? – Justin pojawił się przy moim boku i spojrzał na mnie niepewnie. Posłałam w jego stronę krzywy uśmiech i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. – Wydawałaś się być bardzo zamyślona… Coś się stało? – zapytał delikatnie. Czułam, że coraz bardziej się do mnie przekonuje, co bardzo mnie cieszyło. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. O nic więcej już nie pytał. – Ja jeszcze skoczę tylko na chwilę do mamy i zaraz cię dogonię, co? – powiedział, gdy akurat zbliżaliśmy się do sklepu, w którym urzędowała Patricia.
-Jasne. Będę czekać przy drzwiach. – uśmiechnęłam się i patrzyłam jak się oddala. Usiadłam na jednej z licznych ławek i patrzyłam na przechodzących ludzi. Próbowałam po ich zachowaniu zorientować się w jakim są nastroju, jednak nie szło mi to za dobrze. Tak jak wspominałam wcześniej, w drodze „do szkolnej sławy” straciłam umiejętność odczytywania ludzkich gestów. Zaczynałam się martwić tym faktem, ale nie dane było mi rozmyślać nad tym dłużej, bo dołączył do mnie Justin i już po chwili znaleźliśmy się w moim samochodzie, pędząc ulicami Los Angeles w stronę mojego domu.

*

-Wow. To twój dom? Naprawdę? – zapytał Justin, szczerze zdziwiony. Posłałam w jego stronę tylko uśmiech i opuściłam pojazd. Chłopak zrobił to samo. Poszliśmy do drzwi frontowych. Były zamknięte, więc wyciągnęłam z torebki klucze i wpuściłam nas do środka. Chłopak stanął w hollu i za bardzo nie wiedział co ze sobą zrobić. Rozglądał się z zaciekawieniem na wszystkie strony.
-Chodź, idziemy. – zachęciłam chłopaka. Zdjęliśmy buty i weszliśmy w głąb domu. Widziałam jak Justin uważnie przygląda się wszystkim pomieszczeniom przez które przechodziliśmy. W kuchni nie było inaczej. Podeszłam do szafki i wyciągnęłam z niej dwie szklanki nalewając do obu jabłkowego soku. Z dolnej szuflady wyciągnęłam pudełko ciastek.
-Co tak wszystko dokładnie oglądasz? – zapytałam z szerokim uśmiechem widząc z jaką fascynacją przygląda się praktycznie wszystkiemu gdy szliśmy do mojego pokoju.
-Świetny dom. Jakby wyjęty z moich marzeń. – westchnął. Posłałam w jego stronę uśmiech i wpuściłam go do mojej jednej oazy spokoju. Rzuciłam wszystkie swoje rzeczy na łóżko i zaczęłam się rozglądać za laptopem. Pewnie zostawiłam go w piwnicy, po wczorajszych „próbach” ułożenia jakiegoś nowego układu dla drużyny.
-Już nie przesadzaj… No nie krępuj się. Zostaw rzeczy. Muszę iść na dół po komputer. Chodź ze mną, pokażę ci resztę domu. – zachęciłam go. Przytaknął i ruszył za mną. Pokazywałam mu po kolei cały dom aż w końcu trafiliśmy do celu. W piwnicy znajdowało się ogromne pomieszczenie, gdzie stały instrumenty taty oraz moje lustra i głośniki. Sala ta, mi służyła do tańca, a tacie do zrelaksowania się po pracy, czyli do pogrania na pianinie czy perkusji. Widziałam zachwyt w oczach Justina. Zaśmiałam się na ten widok. Podeszłam do konsoli i zgarnęłam swojego laptopa. – Śmiało, zagraj sobie. – odpowiedziałam z uśmiechem, widząc z jakim rozmarzeniem w oczach przygląda się bębnom. Ponagliłam go, przez co usiadł, chwycił pałeczki w dłonie, ale nie odważył się nimi uderzyć.
-No co? – zapytał widząc rozbawienie wymalowane na mojej twarzy. – Nigdy nie miałem okazji zagrać na prawdziwej perkusji.
-No więc nie wiem na co jeszcze czekasz. Graj. – chłopak odetchnął głęboko i wreszcie zaczął uderzać w bębny. Patrzyłam na niego z uśmiechem. Gdy skończył perfidnie go wyśmiałam. Lekko się zmieszał i momentalnie wstał ze stołka. – Nie wmówisz mi, że nigdy nie grałeś na perkusji. Nie uwierzę w to i tyle.
-Ale to prawda! – próbował się obronić. Widziałam szczerość w jego oczach, jednak nie mogłam mu uwierzyć od tak. Chłopak miał takie poczucie rytmu, że bez wahania stwierdziłabym, że gra od lat. Ze zrezygnowaniem pokręciłam głową i zaśmiałam się pod nosem.
-Fajnego masz kota. – powiedział szatyn po ponownym przekroczeniu progu w moim pokoju.
-To jest kotka, debilu. – powiedziałam żartobliwie i zaśmiałam się delikatnie posyłając mu wymowne spojrzenie. – Prince, przywitaj się z tym kretynem. – zwróciłam się do swojego oczka w głowie, na co on posłał mi karcące spojrzenie, ale i tak czy tak zaczął głaskać kicię za uszkiem. – No co? To mój jedyny skarb! Nie dziw się, że obrażam każdego, kto obraża ją! - uśmiechnęłam się pod nosem. -Dobra, dobra. Chodź, matematyka nas wzywa. – stwierdziłam niechętnie i pociągnęłam go za sobą w stronę biurka. Szykuje się ciężki wieczór, ale myślę, że damy sobie radę. Znaczy…. Mam taką nadzieję.

~*~
Wywiązuję się z umowy, ale w szkole powoli już nie wyrabiam.... Co myślicie o rozdziale?:)

Jakie macie bilety?:) Chodzi mi oczywiście o koncert Justina w Łodzi. Pochwalcie się!:) Spotkamy się przed koncertem, nie?:D

Buziaki:*:*:*

PS: Dziękuję za 6 komentarzy pod poprzednim rozdziałem oraz ponad 3000 wyświetleń:) To bardzo motywuje!:)

5 komentarzy:

  1. Chyba będę pierwsza Ha! Co ja tu mogę Ci napisać co? Tylko chyba to, że ten jest wspaniały i czekam na następny rozdział.
    Linexe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Drugie miejsce nie jest złe. Boskie, czekam na nn :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała akcja z tą agresją w sklepie. Podoba mi się. Jestem ciekawa co tym razem wymyślisz w następnym rozdziale :D A co do koncertu to zazdroszczę, że idziesz na koncert, ja niestety nie idę ;(

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś nominowana do Libster Award! Znajdziesz więcej informacji na moim blogu pod najnowszym rozdziałem <3

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń